Rozdział dedykowany wszystkim czytelnikom, którzy mimo mojej ciągłęj nieobecności wciąż tu zaglądają. Jestem Wam bardzo wdzięczna. Jesteście moją największą motywacją i wsparciem.
Dziękuję i życzę miłego czytania.
"Nieposłuszeństwo jest prawdziwą podstawą wolności, posłuszni muszą być niewolnicy."
~Henry David Thoreau
Lokalizacja Nieznana, 6 lutego, 15:00
Uśmiechnęłam się obserwując mężczyznę, którego krzyki były jedynym dźwiękiem zakłócającym ciszę. Zawieszony do góry nogami za pomocą łańcuchów łączących sufit z jego kostkami, przypominał ledwo żywą rybę, złowioną przez rybaka. Kliknęłam czerwony przycisk na małym, srebrnym pilocie, a wiązka elektryczna wręcz natychmiastowo po raz kolejny przeszyła na wskroś ciało trzydziestolatka. Kolejne sekundy przepełnione jego agonią, ustały tak samo gwałtownie jak się zaczęły. Dokładnie obserwowałam, w jak wręcz maniakalny sposób, John próbuje zaczerpnąć powietrza. Krople krwi z jego ran mieszały się z wodą, a następnie skapywały na ziemię. Trzeba przyznać, że oblanie go tym wrzątkiem było dobrym posunięciem. Nawet gdy ciecz ostygła, wciąż służy jako wzmocnienie do elektrowstrząsów.
- B-błagam! - wychrypiał prawie łkając. - Już wszystko ci powiedziałem. Niczego nie ukrywam. - mówił, mając łzy w oczach. Podeszłam do niego, uważając by nie nadepnąć na odkrojone kawałki skóry. Kto by pomyślał, że dobrze naostrzony nóż może dać tyle frajdy? Szkoda mi tylko trochę tych środków, które zużyłam by utrzymać moją zabawkę przytomną.
- Ależ ja ci wierzę. Co nie zmienia faktu, że powinieneś dostać nauczkę. Powiedz. Jak głupim trzeba być, by próbować zdobyć materiały do szantażowania Ligi Zabójców? - mówiłam patrząc prosto w jego brązowe oczy. - Na prawdę myślałeś, że się o tym nie dowiemy? A może byłeś tak naiwny, by uznać, że zignorujemy tą zniewagę? Narobiłeś mi wiele pracy. Och, kotku. Przez ciebie wychodzę na tą złą, a przecież ja chce tylko twojego dobra - mówiłam z przyjaznym uśmiechem.
Mężczyzna znów chciał coś powiedzieć, lecz nim to się stało masywne, stalowe drzwi pokoju zostały otworzone wpuszczając do środka trochę więcej światła. Zwróciłam się w kierunku osoby, która postanowiła zakłócić moją zabawę.
- Skończyłaś już? - spytał z tym swoim pewnym siebie uśmieszkiem lustrując najpierw więźnia, a następnie mnie. - Nie uważasz, że troszkę cię poniosło? Miałaś go tylko przesłuchać i dobić.- Na te słowa odwzajemniłam uśmiech bruneta.
- No racja, prawie zapomniałam- odpowiedziałam znów sięgając do pilota. Tym razem ustawiłam urządzenia na maksa, po czym je włączyłam. Prąd przeszywający ciało John'a był na tyle silny, że można go było dostrzec gołym okiem. Naprawdę nie sądziłam, że ktokolwiek może tak głośno krzyczeć i się miotać. - Teraz możemy iść - mówiąc to, po prostu upuściłam trzymany przedmiot, po czym podeszłam do chłopaka, wychodząc z pomieszczenia. Lucas jedynie westchnął z dezaprobatą zamykając za nami drzwi.
- Coś się stało? Ostatnio strasznie się na nich wyżywasz. Nie żeby to był problem, ale raz na jakiś czas mogłabyś sobie odpuścić - mówił idąc obok mnie, na co ja tylko się uśmiechnęłam. Korytarz, którym szliśmy prowadził do trzech miejsc: sal treningowych, zbrojowni oraz do schodów na wyższe piętro na którym znajdowało się biuro Ra's al Ghula. Nie trudno się domyślić, gdzie mój przyjaciel ma mnie przyprowadzić.
- Trochę mi się nudzi, a to jedyna forma zabawy. Ostatnio prawie wcale nie dostaję misji terenowych. To zaczyna mnie irytować. Z resztą wcale nie czuję, bym przesadzała. Lepiej przejdźmy do tego czemu prowadzisz mnie do Ra's al Ghula. To brzmi o wiele bardziej interesująco - mówiąc to dokładnie obserwowałam chłopaka. Na wzmiankę o Głowie Demona natychmiastowo spoważniał. Przechyliłam lekko głowe, starając się odczytać jego emocję, jednak na moje nieszczęście chłopak od razu to zauważył.
- Nawet nie próbuj tych swoich sztuczek. Obydwoje wiemy, że na mnie to nie podziała. Poza tym, obiecałaś już tego nie robić. Czyżbym coś przegapił? - Westchnęłam na te słowa, prostując się. To prawda, że dzięki swoim mocom, nie tylko potrafię wpływać na emocję innych np. sprawiając by odczuwali ból, smutek czy gniew, ale także z łatwością mogę je odczytywać. To działa także gdy kogoś poznaję. Wystarczy chwila, bym wiedziała czy osoba jest godna zaufania czy w danej chwili kłamie. Co jest trochę ironiczne, biorąc pod uwagę moją skłonność do przeinaczania prawdy.
- To nie moja wina, że nie umiesz kłamać. Na pierwszy rzut oka widać, że coś się kroi. Wrodzona ciekawość nakazuję mi sprawdzić o co chodzi - powiedziałam z niewinnym uśmiechem. Akurat w tym momencie doszliśmy do schodów, z których schodziło paru agentów. Nie omieszkali rzucić w naszym kierunku podejrzliwych spojrzeń, wypełnionych pustką.
- Ta ciekawość cię kiedyś zgubi - mruknął bardziej do siebie niż do mnie. - To raczej nic poważnego. Pewnie znów chodzi o twoje nałogowe łamanie zasad. Ostatnio robisz to coraz częściej - mówił dokładnie mi się przyglądając, na co wzruszyłam ramionami. Nie będę ukrywała, że z wieloma poglądami Ra's'a się nie zgadzam. Prawda, jest taka, że gdyby nie to przeklęte przywiązanie Lucasa do Ligi Zabójców, dawno już bym odeszła. Choć z drugiej strony, nie oszukujmy się. Przynależność tu wiele ułatwia.
Resztę drogi do biura pokonaliśmy w milczeniu. Echo kroków stało się jedynym odgłosem przebijającym się przez ten wąski korytarz. Co jakiś czas mijaliśmy dębowe drzwi, za którymi najczęściej kryły się puste pomieszczenia wypełnione pułapkami. Jedynie jeśli wiedziało się, jak przez nie przejść, można było znaleźć różnego rodzaju artefakty czy stare księgi, dawno zapomniane przez czas. Sekret tkwi w tym, że jeśli chciało się znaleźć prawdziwe skarby, trzeba było najpierw natrafić na ukryte pomieszczenia, które najczęściej znajdowały się głęboko w podziemiu. W razie problemów zawsze można było zawalić wścibskiemu złodziejowi sufit na głowę. Czasem lepiej coś zniszczyć, niż pozwolić by trafiło w ręce wroga. Pogrążona w myślach nawet nie zauważyłam kiedy znaleźliśmy się przed drewnianymi drzwiami, na których były wyrzeźbione rozmaite wzory. Lucas otworzył je wpuszczając mnie pierwszą, po czym również wszedł do środka. Pomieszczenie było dość sporych rozmiarów. Wyglądało trochę jak jakaś sala pałacowa. Ozdobny żyrandol dostatecznie dobrze oświetlał wszystko co się tu znajdowało. Od szafek wyładowanych książkami, przez biurko stojące w rogu i długi stół przy ścianie, aż do obrazów zawieszonych na ścianach. Mój wzrok przeniósł się na szklane drzwi balkonowe, przy których stał Ra's, odwrócony do nas tyłem. Zdawał się w ogóle nie zauważać naszego przybycia. Miałam już coś powiedzieć, jednak przywódca Ligi Zabójców, akurat w tym momencie postanowił zaszczycić nas swoim spojrzeniem. Zerknęłam na Lucasa, który pokłonił się, tak jak należało zrobić. Ja jedynie wywróciłam na ten gest oczami. Ra's już raczej przyzwyczaił się do tego, że nie zamierzam mu się kłaniać. Zdawał się nawet nie zwracać na to uwagi. Dla niego to i tak nie miało większego znaczenia. Przynajmniej tak długo jak robiłam to, czego oczekiwał.
- Zdobyłaś potrzebne informację?- spytał swoim stanowczym tonem, przechodząc wzdłuż ściany, aż do biurka.
- Z łatwością. John był dość wylewny. Nawet za bardzo. Wszelkie informację zdobył od znajomego, który natknął się na Ligę podczas wojny. Jakiś najemnik, który był wtyką w wojsku. Z naciskiem na "był". Uległ wypadkowi tydzień temu, zginął w szpitalu. John natomiast swoją wiedzę przekazał dziennikarzowi Jimowi Wilhelmowi. Ten ma pojutrze opublikować to w gazetach, na wypadek gdyby Johnowi coś się stało - mówiłam spokojnie, pomijając tak nieważne szczegóły jak to, że John zdradzał żonę, podejrzewał sąsiada o handel dragami czy wciąż nie umiał się odnaleźć po przeżytej wojnie. Ten koleś naprawdę był rozmowny. To zadziwiające ilu rzeczy można dowiedzieć się o ludziach tuż przed ich śmiercią.
- Dobrze. Jeszcze dziś wyruszysz wraz z Lightning'iem i paroma innymi członkami. Znajdziecie tego dziennikarza i wyeliminujecie. Zero świadków. Mam nadzieję, że obejdzie się też bez zbędnych niespodzianek.
- Oczywiście. Ze znalezieniem go nie będzie problemów. Obecnie odpoczywa w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku. Tak jak wspomniałam Smith był bardzo wylewny. Nie mniej, to chyba nie jedyny powód dla którego mnie tu wezwałeś - mówiłam pewna siebie, kładąc dłoń na biodrze. Ra's na te słowa sięgnął do biurka, by wyjąć jakąś beżową teczkę z dokumentami, którą po chwili mi podał.
- Zapoznaj się z tym w wolnej chwili, a teraz idźcie się przygotować. Im wcześniej wyruszycie tym lepiej. - Nic więcej nie mówiąc po prostu wyszliśmy. Lucas szybko zmył się, mówiąc, że musi coś zabrać z pokoju. Nie zastanawiając się nad tym udałam się do własnej sypialni. Dobrze byłoby się przebrać. Zacisnęłam mocniej dłoń na teczce, jednak nie otworzyłam jej. Wolałam zrobić to później, by mieć pewność, że nikt nie zajrzy mi przez ramię.
Gdy w końcu weszłam do swojego pokoju, w końcu odetchnęłam z ulgą. Teczkę zostawiłam na stoliku nocnym, a sama podeszłam do szafy wyjmując z niej swój strój, by następnie przejść do łazienki. Pierwsze co zrobiłam to podejście do lustra. Na szybki prysznic, raczej nie mam czasu. Przemyłam twarz by uciszyć resztkę emocji, które mi zostały, po czym spojrzałam w swoje odbicie. Czarne, długie włosy teraz rozpuszczone z pojedynczym, czerwonym pasemkiem umieszczonym z boku po prawej stronie, blada twarz, malinowe usta i zielone oczy, w których widać jedynie pustkę oraz kpinę zarezerwowaną dla każdego kto ośmieli się w nie spojrzeć. Lekko się uśmiechnęłam. Nic się nie zmieniło. Bez większych przemyśleń przebrałam się w swój strój Sayuri. Czarna, dopasowana bluzka na grubych ramiączkach odsłaniająca całkowicie ramiona, której górna część nad dekoltem została wykonana ze specjalnej siatki. Tego samego koloru obcisłe spodnie nie utrudniające poruszania się w ekstremalnych warunkach oraz buty bojowe sięgające prawie do kolan z metalowymi elementami przy podeszwach i zapięciach. Do tego pas z kieszonkami, w których jest pochowana najróżniejsza broń z przewagą noży kunai i shurinkenów oraz kabura na prawym udzie z dodatkowymi ostrzami. Nie zabrakło również czarnych, skórzanych rękawiczek, jak i mojej ulubionej skórzanej kurtki, której barwa przypominała swą barwą krew
. Poza dwoma tradycyjnymi kieszeniami, miała ona jeszcze parę wewnętrznych, które nie raz się już przydały.
Zawiązałam dokładnie włosy w kucyk, zostawiając parę kosmyków z przodu twarzy. Uśmiechnęłam się, dokonując ostatniej poprawki, jaką była czerwona szminka. Wchodząc ponownie do pokoju, od razu skierowałam się po moją katanę. Podniosłam ją i automatycznie wyjęłam na chwilę z pokrowca. Czarne, niezniszczalne ostrze zrobione z meteorytu, który spadł na ziemie kilkadziesiąt wieków temu, lśniło w świetle lampy. Na szczęście się nie tępi. Mój wzrok przeniósł się na rękojeść, którą przeplata złoty, rzeźbiony smok, na szkarłatnym tle zrobionym z miękkiej tkaniny. Czasem zastanawiałam się po co te ozdóbki. Jakby nie patrzeć to broń służąca do zabijania, a nie do chwalenia się. Westchnęłam chowając katanę do pokrowca, a następnie przewieszając ją sobie na plecy. Przyzwyczajenie. Założyłam jeszcze czerwoną maskę z delikatnymi złotymi zdobieniami, która zasłaniała jedynie oczy
. Nie przedłużając przejechałam spojrzeniem, po wszystkich rzeczach w pokoju, upewniając się, że niczego nie zapomniałam. Jak na ironię, dopiero teraz przypomniałam sobie o teczce. Mój wzrok przeniósł się na zegar, a następnie ponownie na dokumenty. Nie mam już czasu by je przejrzeć. Najwyżej zrobię to po powrocie. Załatwienie jednego dziennikarza nie może być trudne. Wyszłam zamykając za sobą porządnie drzwi.
Kiedy w końcu dotarłam na dach,wszyscy już czekali. Lucas wraz z paroma innymi członkami, na których nie zwróciłam większej uwagi, stali tuż koło helikoptera. Ra's zapewne nie widział powodu by się tu zjawić. Może to i dobrze. Wraz z innymi wsiadłam do maszyny, która już po chwili wystartowała. Uśmiechnęłam się na widok ośnieżonych gór. Twierdza zbudowana pomiędzy nimi, świetnie dopasowywała się do tego chłodnego klimatu.
- Przejrzałaś teczkę? - Spokojny głos Lucasa wyrwał mnie z zamyślenia. Uśmiechnęłam się przenosząc na niego wzrok.
- Jeszcze nie. Jest tam coś czym się martwisz? - spytałam zadziornie dokładnie mu się przyglądając. Chłopak uśmiechnął się tajemniczo, ale nic nie odpowiedział. Nie za bardzo wiedziałam czy to dobry znak, czy wręcz przeciwnie. Jednak nie rozmyślałam nad tym długo. Teraz mam do wykonania misję. Nic innego nie powinno się liczyć. Z resztą czego powinnam się bać?
*************
Nowy Jork, 6 lutego, 21:38
- Widzicie panowie? Oto życie w wielkim mieście- powiedziałam z uśmiechem stojąc na dachu jednego z wyższych wieżowców. Trzeba przyznać, że Nowy Jork nawet nocą całkiem nieźle się prezentuję.
- Znając życie szybko byś się tu zanudziła. Teraz jednak skupmy się na misji. - Jak zwykle rzeczowo i konkretnie. Najwidoczniej Lucas potrafi zabawić się tylko wtedy gdy nie musi mnie pilnować. Może zaprzeczać, ale nie mam wątpliwości po co Ra's go tu przysłał. Załatwienie jednego zwykłego typa jest dostatecznie proste bym zrobiła to sama. Reszta jest tu pewnie, by upewnić się, że nie wpadnę na jakiś "głupi" pomysł.
- Idealna noc, aby się trochę zabawić, racja? - mówiąc to, ostatni raz przyjrzałam się panującemu ruchowi na dole, po czym odwróciłam się. Bez słowa podeszłam do drzwi, które były dokładnie zamknięte. Skupiłam się i jednym mocnym uderzeniem je wyważyłam. Super siła jednak czasem się przydaję. Może, choć trudno to przyznać, nie dorównuję ona sile Supermana, to i tak się przydaję. Ruszyłam przodem. W tym budynku mieszczą się jedne z droższych apartamentów w Nowym Jorku. Trzeba przyznać, że Jim nieźle się ustawił. Niepotrzebnie mieszał się w nie swoje sprawy. Mimo wszystko zadanie wydaję się aż zanadto proste. To zdecydowanie nie jest misja na jaką liczyłam. Przejście pomiędzy piętrami było łatwe. Większość osób jest już w swoich domach, ale mimo to wątpię czy będą jakieś utrudnienia. Mieszkańcy tego miasta są już raczej przyzwyczajeni do dziwnych zachowań czy hałasów. A my akurat będziemy działaś po cichu. Jedynym problem są kamery. A raczej byłyby, gdyby Lightning się nimi nie zajął. Uśmiechnęłam się. To zdecydowanie za proste. Zwłaszcza, że dom Jima i jego rodzinki jest na jednym z wyższych pięter. Dotarcie do niego było banalne. Czy oni nie mają tu ochroniarzy? Najwidoczniej nie, a jeśli mają to zdecydowanie na nich oszczędzają. Stanęłam przy drzwiach, po czym spojrzałam na moich towarzyszy.
- Wy dwaj zajmijcie się żoną, z pewnością już wróciła z pracy, a ja nie zamierzam wysłuchiwać jej lamentów. Lightning i koleś z kataną idzie ze mną. - mówiłam dokładnie ich lustrując. Mężczyźni jedynie przytaknęli kiwnięciem głowy, po czym najzwyczajniej w świecie otworzyłam drzwi wchodząc do środka, gdzie panował lekki półmrok. Weszłam trochę głębiej. Z tego co zauważyłam to nieźle się urządzili. Z odgłosów dochodzących z kuchni i zapalonego światła, łatwo było się domyślić, że tam znajduję się żonka tego pechowca. Spojrzałam na mężczyzn, którzy mieli się jej pozbyć, po czym z resztą poszłam na górę, starając się być jak najciszej. Po latach praktyki to akurat nie było już tak trudne. Jak się okazało Jim siedział w swoim gabinecie przy biurku z nosem w papierach. Pogrążony w myślach, nawet nie zauważył kiedy weszliśmy. Lucas z agentem poszli przodem. Gdy Jim postanowił w końcu podnieś wzrok ostrze miecza znalazło się tuż przy jego szyi. Uśmiechnęłam się triumfalnie na widok jego zdezorientowania, a następnie strachu.
- K-kim...kim wy jesteście? - spytał jąkając się, co było nawet uroczę. Powoli zaczęłam do niego podchodzić.
- Masz przejebane Jim - odpowiedziałam z uśmiechem. - A konkretniej podpadłeś niewłaściwym ludziom. Było lepiej wybrać gdy zdecydowałeś się na współpracę z Johnem. Biedaczek kiepsko skończył. Na szczęście dla ciebie i twojej rodzinki postanowiłam być bardziej litościwa.-Na wzmiankę o swoich krewnych mężczyzna chciał wstać, jednak ostrze katany skutecznie mu to wyperswadowało. Usiadłam na biurku naprzeciwko niego, dając znak agentowi by zabrał swój mieczyk.
- Zostaw ich, oni nie mają z tym nic wspólnego - powiedział nim zdążyłam cokolwiek zrobić. Mój uśmiech mimowolnie poszerzył się. Zawszę ta sama gadka.
- Nie tak szybko Jim. Troszkę spokojniej, dobrze? Nie chciałabym by coś ci się stało. Zbyt wcześnie. Na początek grzecznie powiesz, gdzie są wszystkie materiały, które dostałeś od Johna. Zrozumiane? - mówiłam bawiąc się jego krawatem. Mężczyzna przez chwilę milczał, zaciskając dłonie w pięści. Nie potrzeba moich mocy by wiedzieć, że nie za bardzo uśmiecha mu się współpraca. Czy ten świat naprawdę jest pełen aż tak wielkich idiotów? On serio nie wie, że im dłużej zwleka tym będzie gorzej?
- Oszczędzisz ich jeśli ci powiem? - powiedział w końcu, a w jego piwnych oczach pojawiły się łzy. Położyłam mu dłoń na ramieniu, jakbym chciała go wesprzeć.
- Och. Oczywiście, że nie - mówiłam łagodnie, jak do dziecka. - Od ciebie zależy jedynie jak długo będą cierpieć. Radzę ci mnie nie denerwować i szybko powiedzieć gdzie te dokumenty. Trzeci raz, nie poproszę. - Ten bezradny wyraz jego twarzy był rozkoszny. Mężczyzna opuścił głowę.
- Za obrazem po prawej jest sejf. Kod to 6379. Błagam, oszczędźcie ich. - Ostatnie słowa mówił prawie płacząc. Ja jednak bardziej skupiłam się na Lucasie, który wziął się za otwarcie sejfu. Już po chwili wyjął z niego grube teczki, pełne jakiś papierów, które na szybkiego przejrzał, a następnie kiwnął potwierdzająco głową w moim kierunku. Kto by pomyślał, że ci kretyni zdobędą tyle informacji. Jednak to prawda, że głupi ma szczęście. Zazwyczaj. Mój przyjaciel po raz kolejny zerknął do sejfu, po czym się uśmiechnął.
- Kto by pomyślał... - mruknął do siebie wyjmując pistolet. - Nikt ci nie mówił, że trzymanie broni w domu jest niebezpieczne? - spytał Jima ze swoim chytrym uśmieszkiem, sprawdzając naboje. Po minie Lightning'a domyśliłam się, że broń jest naładowana. Chłopak podał mi ją. Powstrzymałam się od skierowania uwagi do Lucasa. Dobrze wie, że nienawidzę broni palnej. Szybka, nudna i głośna. Jeden strzał i po sprawię. Może się mylę, ale jak dla mnie jest to broń dla amatorów lub tchórzy, chcący szybko załatwić swoje porachunki. Kompletnie nie w moim stylu. Mimo to zaczęłam się nią bawić. Może powinien poznać moją litość? W końcu i tak nie ma czasu na jakieś większe zabawy.
Jedyne co mnie powstrzymało przed podjęciem decyzji to skrzypnięcie drzwi.
- Tato? - Gdy słyszałam cichy, dziecinny głosik, odruchowo się odwróciłam, natrafiając wzrokiem na małą dziewczynkę o ślicznych blond lokach i bajecznie błękitnych oczach, kurczowo ściskającą pluszowego misia w swoich małych rączkach. - Kto to jest? - dopytała nie kryjąc swojego strachu. Uśmiechnęłam się wpadając na pomysł. Ninja z kataną przytrzymał mężczyznę gdy ten, próbował wstać. Ja w tym czasie zdjęłam jedną z rękawiczek, po czym położyłam dłoń na policzku Jima. Uspokoiłam się i skoncentrowałam. Wdech, wydech. Nachyliłam się nad nim, widząc jak jego wzrok staje się coraz bardziej nieobecny.
- Podejdź do swojej córki i powiedz jej, że jesteśmy twoimi przyjaciółmi, że wszystko będzie dobrze. Możesz ją przytulić, a potem ją zastrzel. Dobrze? - szeptałam mu do ucha, jednocześnie wciskając do dłoni odbezpieczoną broń. Odsunęłam się od mężczyzny, obserwując jak ten wstaję z fotela. Jego oczy były pozbawione wyrazu, jakby patrzyły gdzieś w nieistniejący punkt. Jedyny dowód, że był w pełni pod moją kontrolą. Wmawianie ludziom swojej woli, to przydatna umiejętność. Żeby jednak się udało muszę nawiązać fizyczny lub wzrokowy kontakt. Im ktoś ma silniejszą wolę, tym bardziej muszę się natrudzić, ale prędzej czy później i tak ulegają. Choć pewnie gdybym zostawiła go samego, wcześniej czy później doszedłby do wniosku, że zabicie córki to zły pomysł. Mogę wpłynąć na czyjś aktualny tok myśli czy uczucia, ale nie mogę sprawić by przestał myśleć lub czuć. Mimo, że wiedziałam co się dzieję, nie odwróciłam się by obserwować tą scenkę. Mój wzrok był utkwiony w widoku za oknem. Miasto nocą wygląda przepięknie.
- Tatusiu? - Jedno słowo, które wybrzmiało tuż po ucichnięciu kroków, dało mi jasno do wiadomości, że się zaczęło.
- To moi przyjaciele skarbię. Wszystko będzie dobrze. - Jego głos był bezuczuciowy, wręcz mechaniczny. Znów nastała cisza, którą przerwał pojedynczy strzał, a następnie dźwięk uderzenia o ziemię. Spojrzałam przez ramię za siebie. Dziewczynka leżała na ziemi, wciąż mając przy sobie misia. Wokół niej zaczęła powoli powstawać coraz większa kałuża krwi. Mężczyzna stał przez chwilę nad nią, po czym upuścił broń. Na początku chciał do niej podejść, ale wystarczyło by Lightning posłał w jego kierunku delikatną błyskawice, która odrzuciła Jima do tyłu, by ten upadł. Tja. Lucas nie dostał swojego pseudonimu bez powodu. Wstałam podchodząc do dziennikarza. Spojrzałam mu prosto w załzawione oczy. Tym razem chciał uciec przed moim dotykiem, ale nie dałam mu tej szansy. Złapałam go za nadgarstek. Skoncentrowałam się na jego smutku, bólu i nienawiści wyciszając je na tyle, by mógł skupić się na moich słowach.
- Mam dobre wieści. To już jest koniec. Nie masz nic do stracenia. Zabiłeś swoją córeczkę. Jak mogłeś? Twoja żona i przyjaciel przez ciebie również zginęli. I to wszystko twoja wina. W tej sytuacji zostaję tylko jedno wyjście, prawda? Zakończ swoje cierpienie. - mówiłam powoli, do każdego słowa przykładając tak samo dużą wagę. Mężczyzna znów stał się nieobecną kukiełką, która na nowo podniosła broń, oddając swój ostatni strzał. Podniosłam się dokładnie mu przyglądając.
- I to się nazywa czysta robota. Weźcie dowody i sprawdźcie czy niczego nie ukrył. Idę zobaczyć jak tam sprawy z żoneczką - powiedziałam wychodząc z pomieszczenia. Prawda jednak była taka, że nie miałam co sprawdzać. Kobieta siedziała na krześle, przy kuchennym stole z podciętymi żyłami. Wyglądało to tak jakby sama się zabiła. Śledczy pewnie ułożą historyjkę, o złym tatusiu, który zabił swoje dziecko, a następnie siebie, po tym jak zobaczył martwą żonę. Rozejrzałam się po przytulnie wyglądającej kuchni, aż mój wzrok natrafił na talerz ciastek leżący na barku. Wzięłam jedno, biorąc od razu gryza. Chrupiące z czekoladą. Mój wzrok przeniósł się na zabójców z Ligi, którzy bacznie mnie obserwowali. Przez maski, nie mogłam dostrzec ich twarzy, ale oczy mówiły wszystko.
- No co? Nie jadłam kolacji, a jestem głodna. Sprawdźcie czy nie ma śladów i zbierajcie się. Będę na dachu - powiedziałam odwracając się. W ostatniej chwili jednak zawróciłam, zabierając talerz z czekoladowymi słodyczami. Po co mają się zmarnować? Uśmiechnęłam się biorąc kolejne ciastko. Misja oficjalnie zaliczona do udanych.
*************
Lokalizacja Nieznana, 7 marca, 00:43
Odłożyłam kurtkę, wraz z bronią na krzesło po czym położyłam się na łóżku. Najchętniej już bym zasnęła, gdyby tak bardzo nie ciekawiła mnie zawartość teczki od Ra's al Ghula. Podniosłam ją, a następnie otworzyłam. Pierwsza strona mówiła o tym, że są to ściśle tajne informację, których pod żadnym pozorem nie wolno rozpowszechniać, chyba, że chce się stracić życie i to w dość nieprzyjemny sposób. Nie zwracając na to większej uwagi, przewinęłam kartkę. Kolejne mówiły o rzeczach, które w sumie nie powinny mnie interesować. Szczegóły misji zwiadowczej, której czas został ujęty słowem "nieokreślony". Gdzieś w północnej Ameryce. Pełna infiltracja, połączona ze zbieraniem informacji, fałszywą tożsamością, zakończona spektakularną eliminacją osób, które zostaną uznane za zbędne, czy też w przyszłości potencjalnie niebezpieczne. Lekko się skrzywiłam. Nienawidziłam takich misji. Zwłaszcza gdy rozciągały się w czasie, a w tym wypadku wszystko na to wskazywało. O ile ich zakończenie było całkiem przyjemne, przynajmniej dla mnie, o tyle one same, szybko stawały się nudne. Udawanie kogoś innego nie jest problem, gorzej gdy trzeba robić to cały czas. W dodatku te ogólniki zawarte w teczce, cholernie mnie drażniły. Jakby Ra's nie mógł choć raz być konkretny. Gdyby chociaż było w tym coś ciekawego. Im jednak głębiej się w to wczytywałam, tym bardziej uznawałam tą misję za bezsensowną. Niech wyznaczą do tego kogoś innego. Ra's od początku powinien wiedzieć, że to nie jest zadanie dla mnie. To aż się prosi o katastrofę i nieprzewidziane komplikację. Zapewne w pierwszym tygodniu zrobiłabym coś, przez co wszystko poszłoby w diabli. Zacisnęłam palce na dokumentach, delikatnie je gniotąc, po czym odłożyłam teczkę na miejsce. Tylko kompletny naiwniak uwierzyłby, że na to pójdę. Może i brakowało mi misji w ostatnim czasie, ale chodziło raczej o te terenowe, w których coś się dzieje. Żeby to chociaż była misja obejmująca zwykłe szpiegostwo połączone z kradzieżą danych lub poderżnięciem komuś gardła! W tych przynajmniej nie musiałam zgrywać naiwnej idiotki do towarzystwa.
Wstawałam gwałtownie, odruchowo zakładając swoją kurtkę, a następnie wychodząc z pomieszczenia. Gwałtownie zatrzymałam się po paru krokach, ledwo unikając wpadnięcia na Lucasa. Chłopak uśmiechnął się do mnie, a ja ku swojemu zaskoczeniu, mimowolnie się uspokoiłam.
-Już przeczytałaś?- spytał, jednak nawet nie raczył poczekać na moją odpowiedź.- Szykuję się trochę rozłąki. Mam nadzieję, że dasz sobie radę bez mojego towarzystwa - dopowiedział, starając się zapewne poprawić mi humor. Dobrze wiedział, że takie misje to nie moja bajka.
-Żartujesz sobie ze mnie? - spytałam nie kryjąc swojego oburzenia.- Ra's oszalał, jeśli sądzi, że dam się na to namówić. Przez niekreślony czas mam udawać jakąś zidiociał gosposię, jakiegoś dyplomaty, tylko po to by pilnować, żeby jego decyzję polityczne odpowiadały zamierzeniom Ligi. Niech Ra's znajdzie sobie do tego kogoś innego - mówiłam starając się by mój głos, był jak najbardziej zdecydowany.
-Nie będzie tak źle. Uznaj to za wakacje. W każdej chwili możesz go uśpić i napawać się luksusami lub chociażby zamówić coś do jedzenia na jego koszt. Radziłbym ci bardziej skupiać się na pozytywach -mówił starając się jakkolwiek dotrzeć do mojego rozsądku. Niestety tym razem mu się to nie udało.
-Jedno słowo. Nu-da -mruknęłam akcentując przeciągle każdą sylabę.- Poza tym zapewne mogłabym go uśpić gdyby nie to, że ze względu na jego pozycję, będzie się kręciło mnóstwo ludzi, przez co na dłuższą metę przysporzyłoby to kłopotów. Ludzie nie są głupi. Przynajmniej nie aż tak bardzo. Chyba.
-Przemyśl to. Jak zwykle działasz pod wpływem emocji. Radzę ci ochłonąć nim zrobisz coś głupiego. - Jego głos był aż nazbyt poważny. Brzmiał prawie jak ostrzeżenie, przed czymś nieuniknionym. Uśmiechnęłam się spoglądając w jego szare oczy, których barwa przypominała niebo przed burzą. Dobrze wiedział, jak rzadko udaję mi się uniknąć kłopotów, a przecież właśnie to starałam się zrobić.
- Wiesz jak jest. Nie ma takich kłopotów, z których bym nie wyszła cało. Poza tym, nie planuję nic głupiego. Po prostu wyjaśnię Ra's'owi jak bardzo wysłanie mnie na tą misję jest głupie- mówiąc to starałam się go wyminąć, jednak Lucas w ostatniej chwili złapał mój nadgarstek.
- Mari. - Wypowiedział moje imię niskim głosem, równie błagalnym co stanowczym, jakby w tym jednym słowie chciał zawrzeć każde możliwe ostrzeżenie, jakie tylko byłoby w stanie odwieść mnie od wszystkich nieprzemyślanych zamierzeń. Cofnęłam się o krok, delikatnie kładąc dłoń na jego ramieniu.
- Przecież mnie znasz - szepnęłam mu do ucha. posyłając w jego kierunku swój specjalny uśmiech. Nie czekając na jego odpowiedź odeszłam, jedynie na moment zerkając na chłopaka przez ramię. Jak się okazało tylko po to, by zauważyć, że Lucas mi się przyglądał z zagadkowym spojrzeniem, jakby wciąż wierzył, że zawrócę. Wokół jego palców przemykały pojedyncze, iskry, co raczej nie wróżyło nic dobrego. Wzięłam głębszy wdech starając się rozluźnić, po czym skręciłam w najbliższy korytarz. Cóż mogłoby pójść źle?
Gdy tylko moim oczom ukazały się drzwi do gabinetu Ra's al Ghula wiedziałam, że za późno na jakiekolwiek przemyślenia. Ba! Zapewne gdybym się zatrzymała, dopadłyby mnie słowa Lucasa i jeszcze bym zawróciła. Właśnie dlatego weszłam do środka, nie podejmując się trudu, by wpierw zapukać. Najwidoczniej przerwałam rozmowę między Talią, a Głową Demona. W momencie, w którym przekroczyłam próg ich spojrzenia przeniosły się na moją osobę. Ra's, który siedział za biurkiem podpisując jakieś papiery spoglądał, na mnie nagląco, jakby oczekiwał, że szybko wyjaśnię mu powód mojego wtargnięcia, natomiast Talia zdawała się być co najmniej zniesmaczona moim bezczelnym przerwaniem ich uroczej pogawędki.
- Mam nadzieję, że masz dobry powód, by tu tak wtargnąć- powiedziała kobieta, nim jej ojciec zdążył chociażby otworzyć usta.
- Oczywiście. Po co miałabym tu przychodzić gdybym nie miała dobrego powodu?- spytałam ironicznie, nawet nie próbując udawać szacunku względem jej osoby. Uśmiechnęłam się pewnie, gdy mój wzrok przeniósł się na Ra's'a. - Przyszłam oznajmić, że nie zamierzam podjąć się misji, którą zamierzałeś mi przydzielić. Jest wiele innych osób, które lepiej się w niej sprawdzą. - powiedziałam, starając się brzmieć jak najbardziej stanowczo i pewnie.
- Nie przyjmuję twojej odmowy. Przypominam ci, że ślubowałaś pełne posłuszeństwo. Jak długo jesteś w Lidze, tak długo masz obowiązek wypełniać moje polecenia. -Głos Ra's al Ghula zdawał się być bezwzględny i niezłomny, jednak nie zrobił na mnie wrażenia. Mogłam przewidzieć, że nie pójdzie tak gładko.
- Pamiętaj, że zawsze mogę odejść...
- Jak śmiesz! - powiedziała Talia przerywając mi, nim zdążyła jednak powiedzieć coś więcej, Ra's jednym swoim spojrzeniem ją uciszył. Obserwowałam jak pod wpływem jego wzroku, kobieta przełyka nerwowo ślinę, zapewne wyobrażając sobie co mogłoby się stać, gdyby rozzłościła swego ojca. Zabawne.
- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, z konsekwencji swoich słów. - mówiąc to Ra's zdawał się przewiercać mnie wzrokiem, jakby liczył, że przeproszę i odwołam wszystko co do tej pory powiedziałam. To jednak byłoby zdecydowanie zbyt łatwe.
- W konsekwencji opuszczę ligę na jakieś dwa sposoby. Pierwszy łagodny, w którym zabieram swoje rzeczy i ruszam siną w dal, drugi podobny, choć po drodze zostawiam pełno ciał twoich wojowników, którzy ośmieliliby się stanąć na mojej drodze. Jak sądzisz, który z tych scenariuszów się sprawdzi? -mówiłam starając się być równie pewna siebie i dumna co on. Jego twarz została jednak niewzruszona, a ja pomału zaczynałam żałować, że nie wzięłam żadnej broni. Cholera. To nie miało pójść w tą stronę.
- Masz godzinę na opuszczenie placówki. Pamiętaj tylko, że gdy tylko przekroczysz próg, wszelkie twoje powiązania z Ligą zostaną zerwane. Nie będzie odwrotu. Daję ci ostatnią szansę, by wycofać swoje słowa i prosić o wybaczenie za tą zuchwałość. - Przez chwilę milczałam, starając się wszystko przetrawić. Po czym odwróciłam się. Nim jednak wyszłam zerknęłam na niego przez ramię.
- Mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzać, że pożyczę sobie jeden z helikopterów, prawda?- spytałam sarkastycznie, nawet nie czekając na odpowiedź.
Ledwo zamknęłam za sobą drzwi, gdy natrafiłam na spojrzenie szarych tęczówek Lucasa. Odwzajemniłam je zdając sobie sprawę, że podsłuchiwał. Chciałabym by odszedł ze mną. Razem dalibyśmy sobie radę ze wszystkim. Wiem, jednak co by powiedział, gdybym mu to zaproponowała, więc nawet nie próbuję go nakłaniać. Za bardzo nie chcę słyszeć jego odmowy, by chociażby spróbować. Zdaję sobie też sprawę, jak bardzo chciałby bym zawróciła i ten jeden raz zrezygnowała ze swojej dumy. Mimowolnie kładę dłoń na swoim karku, delikatnie go rozmasowując i na chwilę odwracając wzrok, nie za bardzo wiedząc co mam powiedzieć. Przecież to nie jest nasze ostatnie spotkanie, więc czemu mielibyśmy się żegnać? Mija chwila nim znów spoglądam na bruneta, a ten odwzajemnia mój słaby uśmiech. Trochę się rozluźniam, ruszając dalej, jednocześnie pozwalając, by odprowadził mnie aż pod pokój i ledwo powstrzymując się od komentarza, że właśnie wpakowałam się w prawdziwe bagno.
|
Maska Sayuri. Jak się podoba? |